Nie bądźmy obojętni na los drugiego człowieka!

Nie bądźmy obojętni na los drugiego człowieka!

“Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to kim jest; nie przez to co ma, lecz przez to, czym dzieli się z drugim człowiekiem” – jakże prawdziwe i szczere są te słowa Jana Pawła II.

Większość z Was być może już zna historię Łukasza Krowiak z Chróścic, który z powodu nowotworu został wyrwany ze szkolnej rzeczywistości i ostatnie miesiące spędził we Wrocławiu  w Klinice Hematologii i Onkologii Dziecięcej. Niezmiernie cieszy fakt, że Łukaszowi udało się w ostatnich dniach wrócić do domu. Zapewne był to dla niego, jak i jego rodziny bardzo trudny okres, wiele instytucji i ludzi wspomogło ich w tym okresie, my chcielibyśmy również przyłączyć się do akcji i wspomóc ich w tym trudnym czasie – podczas toegorocznego kiermaszu świąteczneg w Siołkowicach( 6 grudnia) odbędzie się zbiórka finansowa na ten szczytny cel. Poniżej jego historia.

Cześć !

Nazywam się Łukasz Krowiak. Mam 13 lat i mieszkam w Chróścicach. Od września powinienem chodzić razem z moimi kolegami i koleżankami do szkoły do 6-tej klasy. Powinienem… ale nie chodzę! Dlaczego? O tym za chwilę. Zacznę od początku.

Urodziłem się 14 IX 2002r. Po dwóch dniach szok dla moich rodziców. Wykrytu u mnie jedną z najcięższych wad serca, mianowicie HLHS – czyli brak lewej komory serca. Na trzeci dzień serce mi się zatrzymało. Reanimacja! Serce znowu bije! W czwartej dobie życia przeszedłem pierwszą poważną operację w szpitalu w Krakowie. Spędziłem tam ponad 2 miesiące. Gdy miałem pół roku, nadszedł czas na drugą operację i znowu długi pobyt w klinice. Trzeci raz chirurdzy operowali moje serce jak miałem półtora roku. Ponownie długie miesiące poza domem. Po tych operacjach wizyty u pediatrów i kardiologów oraz kilogramy tabletek i litry innych lekarstw stały się moją codziennością.

W wieku czterech lat znowu trafiłem do szpitala. Tym razem na chirurgię dziecięcą w Opolu, gdzie przeszedłem zabieg na przepuklinę pachwinową. Znowu ból i cierpienie! Później przytrafiły mi się różne mniej lub bardziej groźne infekcje włącznie z zapaleniem płuc (znawu pobyt w szpitalach: WCM w Opolu i szpital w Kup).

To nie wszystko. W roku 2011 kolejny raz trafiłem do Uniwersyteckiego Szpitala w Krakowie. Kolejny raz sterylna sala, kolejny raz mnóstwo specjalistycznej aparatury, chirurdzy, anestezjologowie, zupełne znieczulenie. Przeszedłem wtedy cewnikowanie serca. Założyli mi również stent do zwężonej aorty.

Od tego czasu nastał w moim życiu względny spokój. Dom – szkoła, rodzina – koledzy. Do czasu!

Nadeszły wakacje tergo roku (2015r.). Dopadło mnie jakby lekkie przeziębienie. Słaby kaszel, trochę podciągałem nosem – nic niepokojącego. Kilka dni później zaczęły się jednak schody. Zacząłem chrapać, czego nidy nie robiłem i napuchło mi gardło do tego stopnia, że niewyraźnie zacząłem mówić. Laryngolog stwierdził dziwnie owrzodzenie gardła. Antybiotyk nie pomógł. Wykonano więc biopsję i wysłano wycinek tkanki do badania histopatologicznego.

I to, dlaczego dziś nie chodzę z kolegami do szkoły. 12 sierpnia po pięciu tygodniach przyszły wyniki. Bardzo złe! Diagnoza – NOWOTWÓR – CHŁONIAK MIGDAŁA PODNIEBIENNEGO. Tego samego dnia przyjechałem do wrocławskiej kliniki hematologii i onkologii dziecięcej. Znowu muszę walczyć o zdrowie i życie. Leczenie – chemioterapia – kilka cykli. W momencie gdy to piszę jestem po drugim cyklu. Powikłania są okrutne. Wypadające włosy to chyba najłagodniejszy skutek uboczny chemii. Dużo gorsze są zniszczenia śluzówki, gdzybica w buzi i gardle. Mam włączone karmienie dożylne bo nie da się jeść ani pić. Boli! Bardzo boli!

Bez morfiny nie można wytrzymać. Poza tym wszystko długo się goi, bo krew też jest zniszczona po chemioterapii. Układ odpornościowy nie działa. Nastąpiła aplazja, czyli zupełny brak odporności. Organizm nie ma jak się bronić. Każda bakteria, każdy wirus w tym momencie są śmiertelnie niebezpiecznie. Dlatego dzień i noc płyną przeze mnie litry kroplówek z antybiotykami i środkami przeciwgrzybicznymi.

Do tego wszystkiego dochodzą bolesne zabiegi. Punkcje szpiku, wenflony, wkłucia centralne to teraz mój chleb powszedni.

Ale nie poddaję się. Walczę i będę walczył!

Mam nadzieje, że najbliższe święta spędzę w domu.