Jak "mała armia” Siołkowic pokonała Armię Czerwoną.

Jak “mała armia” Siołkowic pokonała Armię Czerwoną.

Użyta w tytule niezbyt zręcznie alegoria zdarzenia posłużyła do tego by podkreślić heroizm, a co się z tym wiąże odwagę i poświęcenie mieszkańców  Siołkowic w tych strasznych dniach stycznia 1945 roku po wkroczeniu do nich oddziałów wojsk I Frontu Ukraińskiego przygotowujących się do forsowania Odry w rejonie Mikolina.

Któregoś ranka zaraz po zajęciu wsi na dziedziniec siołkowickiej plebanii zajechał mały oddział czerwonoarmistów wraz ze swoim dowódcą. Ostre i stanowcze dobijanie się do zamkniętych drzwi plebanii mogło świadczyć, iż nie przyjechali tu aby zamówić mszę w intencji szybkiej i wielkiej „pabiedy” w Berlinie. Z plebanii zamierzali wyprowadzić proboszcza ks. Teofila Plotnika. We wsi każdy wiedział czym to się skończy. Wieść lotem błyskawicy obiegła wpierw okolice samego kościoła by wkrótce objąć niemal całą wieś.

Czy wtedy zdarzył się cud? Mieszkańcy Siołkowic z sąsiedztwa kościoła, opanowani panicznym strachem przed reakcją nie znoszących sprzeciwu żołnierzy radzieckich w mgnieniu oka zaczęli gromadzić się wokół plebanii z wolna otaczając zdumionych i zaskoczonych Rosjan. Nie mieli ze sobą żadnej broni. By nie drażnić  drażliwego wyzwoliciela nie wzięli do rąk ani wideł ani kos. Jedno co nieśli z sobą to niesamowity strach przed tym co może się wydarzyć i myśli przepełnione obawą o własne życie. Na ich twarzach malowała się rozpacz zmieszana z przygnębieniem a uczuciami targały zwątpienie, smutek i beznadzieja zaistniałej sytuacji. Instynkt podpowiadał im, iż muszą obronić swego proboszcza, któremu tyle zawdzięczali.

Opanowani trwogą działali jak w transie nie myśląc o grożących im  konsekwencjach. Początkowo z ich ust wydobywał się cichy szmer czy raczej pomruk niezadowolenia, który w miarę przybywania w okolice kościoła nowych obrońców przerodził się w głośny tumult, a kiedy przed plebanią zebrał się już spory tłum wrzawa sięgła zenitu. Głośny płacz, jęki i pisk wystraszonych kobiet  w połączeniu z gardłowymi protestami mężczyzn odniósł piorunujący skutek. Rosjanie osłupieli. W tych sekundach ważył się los księdza i zgromadzonych na placu protestujących parafian. I tylko dzięki zimnej krwi i opanowaniu dowódcy oddziału czerwonoarmistów nie doszło tu do prawdziwej rzezi mieszkańców Siołkowic, do której mogłoby dojść gdyby on uznał to za czynną napaść na żołnierzy w warunkach wojennych.

Rosjanie odstąpili od zamierzonych działań i spokojnie wycofali się z podwórza plebanii nie próbując już potem tej akcji powtórzyć. Czy ponieśli „klęskę”? Nie, zwyciężył zdrowy rozsądek. W tym przypadku siła argumentów mieszkańców Siołkowic by ratować swego proboszcza okazała się nie być bezsilną wobec argumentu siły jaki zwykle na wojnie stosują, zwycięzcy i agresorzy. Uczestnicy i świadkowie tego zajścia, którzy przez następne lata opowiadali o nim innym nie mieli wątpliwości co do tego co, a właściwie kto tym wszystkim kierował. 

Dziś o tym zdarzeniu sprzed 75-ciu laty niewielu już pamięta i nie należy się użalać na dziejową niesprawiedliwość, sądząc iż gdyby  w tym miejscu w podobnej sytuacji z rąk innego systemu totalitarnego uratowano życie rabina czy innego izraelity to dziś do tego miejsca pielgrzymowaliby dziennikarze licznych redakcji gazet i stacji telewizyjnych z całego świata. Zawieszono by stosowne tablice, być może uhonorowano by kogoś medalem czy orderem.  A tak, kiedy uratowano życie jednego księdza katolickiego z rąk innego systemu totalitarnego nie pamięta już o tym  prawie nikt. Pielęgnujmy więc pamięć o tamtym zdarzeniu.

 Ksiądz Teofil Plotnik żył jeszcze po tym zdarzeniu przez piętnaście lat . Zmarł w 1960 r.

26 stycznia 1945r. żołnierze radzieccy wyprowadzili ze wsi za tory kolejowe i rozstrzelali ośmiu mężczyzn (cywili), mieszkańców Siołkowic.