Czerwiec 2014 r. Mundial w Brazylii na półmetku. Informacje przekazane w artykułach W. Łaźniewskiego o koloniach polskich w Paranie z 1891 r. pozwalają dość precyzyjnie ukierunkować poszukiwania w sieci jakiegokolwiek śladu siołkowickich emigrantów. Nie przypadkiem uwagę przykuwa stara jakby od „sepii” pożółkła fotografia, która zachęca do przeszukania kolejnej brazylijskiej strony, kolejnego bloga. W nim zaledwie dwa wpisy i trzy fotografie. Podpis pod jedną z nich oraz informacja o autorce bloga utwierdza w przekonaniu, iż jest to właściwy trop.

Informacja pod zdj. autorki bloga rozwiewa wątpliwości. Trafiłem w sieci na ślad rodziny siołkowickiego emigranta Franciszka (Franza) Kulig (na jakimś etapie pokoleniowej historii rodu Kuligów w Brazylii zmieniono pisownię nazwiska na Kulik).
Nazwisko Kulig już od wieków, czyli od samego początku kiedy je zaczęto stosować, do dziś nieprzerwanie związane jest z historią Starych Siołkowic. Śmiało można by zaryzykować twierdzenie, że ono było, jest i będzie, bo tutaj zawsze występowało najliczniej. Warto wspomnieć, że wobec występowania mnogości mieszkańców o tym samym nazwisku a niejednokrotnie i tym samym imieniu, a które nie były z sobą spokrewnione, zaczęto stosować w celu łatwiejszej identyfikacji różne przydomki, przezwiska itp. pochodzące nieraz od ich przodków.
![]() |
|
Jako ciekawostkę warto wspomnieć, iż w wydanej w 1926 r. książce adresowej powiatu opolskiego w miejscowości Stare Siołkowice wymienia się 40 rodzin noszących nazwisko Kulig (niektóre z nich były osobami samotnymi np. wdowy). Oczywiście wiele z tych osób były ze sobą w różnym stopniu spokrewnione. Drugie miejsce na tej liście zajmują mieszkańcy Siołkowic noszący nazwisko Kampa – wymienia się je 37 razy.
W tamtych latach drugiej połowy XIX w., kiedy liczni mieszkańcy Siołkowic decydowali na emigrację za ocean wielu z nich pochodziło z rodzin wielodzietnych. W rodzinach chłopskich, aby nie rozdrabniać gospodarstw stosowano zasadę dziedziczenia gospodarstwa przez jedno z dzieci. Pozostali o ile nie mieli porządnego fachu w ręku skazani byli raczej na marną egzystencję. Dlatego tak wielu decydowało się na emigrację zrywając na zawsze jak się później okazało więzy rodzinne z pozostałą w kraju resztą rodziny, głównie z rodzicami i rodzeństwem. Wydarzenia polityczne XX wieku po obu stronach Atlantyku, m.in. w Europie dwie wojny światowe, spora odległość dzieląca oba kraje, a także sytuacja ekonomiczna większości śląskich imigrantów w Brazylii, podobnie zresztą jak ich rodzin na Śląsku nie sprzyjały chociażby sporadycznym wzajemnym kontaktom. Piszący pod ps. „Rolirad”, w 1936 r. w gazecie „Polonia” o emigracji z Siołkowic na tereny Wielkopolski pod koniec XIX w. tak pisze o naszej wsi – cytuję;
„ Siołkowice, jedna z najstarszych wsi w Opolskim, w której jeszcze obecnie może wprawne oko rozpoznać typ starosłowiańskiej wsi, tak zwanej ‘’okolnicy’’, lub ‘’wągrody’’. Wieś ta miała już pewną tradycję wysyłania nadmiaru ludności rolniczej daleko poza granice kraju rodzinnego, w którym nie było roli do nabycia. Jeszcze dziś pod Częstochową znajdziemy we wsi Kuźnicy potomków osadników siołkowskich z przed stu lat. Znajdziemy ich również wokół Kurytyby w brazylijskiej Paranie, znajdziemy ich osiedlonych zbiorowo w Pol. Stanach Zjednoczonych, dokąd wywędrowali gromadkami w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia”. Koniec cytatu.
I z pewnością zdziwiłby się „Rolirad” gdyby jeszcze żył dzisiaj, że my siołkowiczanie i nie tylko, mimo że dawno już upadły królestwa, legły w gruzach monarchie, zmieniały się wielokrotnie ustroje i systemy polityczne , tak mocno przywiązaliśmy się do tej tradycji i tak pokochali, iż ciągle ją pielęgnujemy, dalej kontynuujemy i wygląda na to, że trwać będzie przez następne pokolenia, stając się przeznaczeniem dziejowym Górnoślązaków. A że trwa to już trzeci wiek, to z pewnością wiele europejskich krajów może nam „szczerze” pozazdrościć tej „wspaniałej tradycji”. Nie było chyba pokolenia siołkowiczan w historii ostatnich dwustu lat, którego by ta „tradycja” nie dotyczyła czy raczej nie dotknęła. Być może nie znalazłoby się rodziny na przestrzeni tychże lat, z której ktoś nie musiał emigrować z rodzinnej ziemi nie tylko do dalekiej Brazylii i Stanów Zjednoczonych, ale także bliżej, w głąb Niemiec, w okolice Częstochowy i na tereny Wielkopolski. A przecież po II wojnie światowej kiedy kolejny już raz w historii Europy „narysowano” nowe granice państw, ruszył kolejny bodajże największy potok emigracji z Górnego Śląska do Niemiec. Na przełomie XX i XXI w. nieco zelżała, za to wybrała nowe kierunki – państwa Unii Europejskiej.
Ta „tradycja” wymuszona sytuacją społeczną, gospodarczą i polityczną Górnego Śląska doprowadziła do exodusu tysięcy rodzin, którego powodem w XIX w. był przede wszystkim głód ziemi. W pierwszej połowie XX w. brak pracy w przeludnionych miastach i wsiach a co za tym idzie – brak egzystencji, zaś w drugiej połowie obok czynników ekonomicznych w górę brały także polityczne. Powodów dzisiejszych emigracji można by mnożyć. Obok tych czysto ludzkich; egzystencjonalnych czy ambicjonalnych pojawia się także chęć sprawdzenia siebie, swoich możliwości w nowych warunkach bytowych oraz szukanie nowych perspektyw życiowych dla siebie i swego potomstwa. Niewątpliwie główny cel emigracji jakim była poprawa egzystencji niósł też negatywne skutki, jak choćby zerwane więzi rodzinne niejednokrotnie na zawsze. Zdarzało się, że rodzeństwo kiedy już założyło swoje rodziny wybierało emigracje w różne nieraz odległe od siebie kraje tracąc w tamtych odległych czasach kontakt z pozostałą częścią rodziny. Pozory podtrzymywania więzi rodzinnych mogła spełniać stosunkowo rzadka korespondencja listowa, która i tak z upływem lat ustawała. Dzisiaj po blisko 150-ciu latach od początków siołkowickiej emigracji do Brazylii, w dobie powszechnej globalizacji, w której niepośrednią rolę spełnia internet, wzrasta zainteresowanie swoimi „korzeniami” bodaj już piątego lub szóstego jej pokolenia. Podobnie i my, chcemy poznać ich losy w swej nowej ojczyźnie, ich postawy, zamierzenia i dokonania, ich sukcesy w osiąganiu wytyczonych celów. W sieci, na różnych forach, portalach i innych podobnych stronach ukazuje się coraz więcej wpisów z bogatym materiałem starych i nowych zdjęć rodzinnych. Wiele z nich pozwala twierdzić a przynajmniej przypuszczać, że ich przodkowie pochodzą z Siołkowic bądź innych pobliskich miejscowości.
Patrząc na zdjęcie „ świnobicie u Kulików” (Kuligów) wraca wspomnienie z dzieciństwa, z tamtych lat kiedy obchodzono stulecie emigracji z Siołkowic do Brazylii. W telewizji pokazano reportaż, w prasie – nie tylko w Trybunie Opolskiej ukazały się stosowne do tej okazji artykuły prasowe a w Siołkowicach w 1966 r. w domu na posesji tuż obok dzisiejszej restauracji „Śtantin”, naprzeciw Straży Pożarnej zorganizowano wystawę eksponatów związanych z emigracją do Brazylii, które na tą okazję przywiózł z Kurytyby wnuk Edmunda Sebastiana Wosia (ta sama, o której wspomniano we wpisie z dn. 16. 03. 2013 r. ). Eksponatów nie było wiele. Zgromadzono je w gablotach i szafach w dwóch izbach – w iście muzealnym stylu. Pieczę nad wystawą sprawował p. Engelbert Miś oraz nauczyciele obu szkół podstawowych z Siołkowic. Zachęceni przez tych ostatnich obejrzeliśmy wystawę. Największe wrażenie na dziecku jakim wtedy byłem nie zrobiły ani listy pisane do rodzin w kraju gęsim piórem maczanym w kałamarzu, ani tomy powieści historycznych H. Sienkiewicza nabożnie czytanych pod strzechą polskiego imigranta, ani modlitewniki i śpiewniki z jakich korzystano podczas mszy św. Nie były też nimi tych kilka gazet polonijnych, wydawanych w języku polskim w Kurytybie jak również wszystkie sprzęty codziennego użytku oraz narzędzia rolnicze z cepami włącznie i ciesielskie służące do budowy domów z drewna. Z wystawy zapamiętałem także drewnianą skrzynię – rodzaj kufra, w którym pakowano dobytek przewożony za ocean, często wykorzystywaną do przechowania odświętnych ubrań. Skrzynie te jeszcze wtedy bardzo często spotykało się w domach siołkowickich gospodarzy. Na wystawie wrażenie zrobiły dwa stroje Xoklengów – rdzennych indian puszczy amazońskiej, potocznie nazywanych Botokudami , misternie wykonane ze skóry, kłów i sierści dzikich zwierząt, wraz z orężem w postaci dzidy, łuku, kołczanu ze strzałami oraz „dmuchawki”- broni służącej podczas polowań do miotania zatrutych kurarą krótkich strzał. Zapewne były to stroje rytualne gdyż na co dzień Botokudzi chodzili raczej skąpo ubrani. Niewątpliwie eksponaty te wypożyczone z któregoś muzeum etnograficznego Kurytyby miały nie tylko wartość muzealną i etnograficzną, ale także kolekcjonerską.
Przywołane z pamięci z dawna zadane pytania tym, którym metrykę urodzenia pisano jeszcze w końcu XIX w., naszym starkom i starzykom. Czy pamiętali coś co mogli im przekazać ich rodzice o tej masowej emigracji? Czy znali z opowiadań rodziny, które wyemigrowały? W zdawkowej odpowiedzi, że… ‘’tak, ktoś z rodziny sąsiadów’’. Których? A jakże – Kuligów. Było ich dwóch, bracia mieszkający ze swoimi rodzinami po sąsiedzku, tuż obok siebie. Prawdopodobnie korespondencja z rodziną z za oceanu trwała jeszcze długie lata. Fotografia pokazana znajomemu i zaskakujące stwierdzenie…Ten w kapeluszu czyli Dionisio Gabriel podobny do kolegi z ławy szkolnej z Siołkowic, który też wyemigrował do… Hamburga, co w zestawieniu z sąsiadami miałoby sens. Zresztą Mario też mi kogoś przypomina. Ale być może ulegam sugestii. Możliwe, że nie jest to „ta emigracja” i ta rodzina. Rodziny o tym nazwisku odnotowano we wszystkich emigracjach znanych z historii Siołkowic.
Odszukane w sieci mat. filmowe oraz fotografie i informacje udostępnione nam na blogu i w korespondencji mailowej uzupełnione dokumentami z naszego archiwum parafialnego pozwala nam przybliżyć zaledwie cząstkę, malutki wycinek z bogatej 140 – letniej historii jednej rodziny siołkowickich emigrantów w Brazylii.
W 1875 r. Franz Kulig wraz z żoną Marią z/d Malek i piątką dzieci; Ignacym, Karolem, Franciszkiem, Józefem i Rozalią, opuszcza rodzinną ziemię, którą od pokoleń uprawiali jego przodkowie i z wieloma innymi rodzinami emigrują do Brazylii. Rodzicami Franza byli Johan (Jan) Kulig ur. w Siołkowicach dn. 24-05-1802 r. i Juliana z/d Urbik. Ślub rodziców Franza wg wpisu w księdze ślubów w archiwum parafialnym odbył się w dn. 01-07-1832 r. Rodzina Kuligów osiadła w kolonii Santa Candida. W Brazylii urodziły się kolejne córki; Catharina, Juliana, Agneska i Josepha.



![]() |
![]() |
Franz (Franciszek) Kulig (syn), ur. 03-12-1870 r. w Siołkowicach i Hedwig (Jadwiga) Kulig z/d Maciossek, ur. 29-09-1874 r. w Kolonii Siołkowice ( Nowe Siołkowice), była najmłodszą córką Bruno i Juliany Maciossek z/d Ressel z szóstki dzieci , które urodziły się w Kolonii Siołkowice zanim udali się w 1876 r. na emigrację do Brazylii. Rodziny Franza Kuliga i Bruno Maciosska osiadły w kolonii Santa Candida. Ich dzieci Franciszek i Jadwiga pobrali się 14-11-1893 r. Dochowali się dziesięciorga dzieci; Augusto, Jacob, Regina, Paulo, Pedro, Julia, Joao (Jan), Clara, Maria i Monica. W swym życiu Franz Kulig (syn) był rolnikiem i hodowcą zwierząt, jednocześnie wykonywał zawód cieśli i budowniczego, z pasją rzeźbił figurki świętych. Jako budowniczy uczestniczył w budowie trzech najważniejszych obiektów kolonii; szkoły i ochronki Zakonu Sióstr Franciszkanek, domu spotkań Towarzystwa im. Lamenha Linsa (pełnił rolę miejscowej świetlicy), a w 1929 jako mistrz budowlany kierował pracami przy budowie nowego (obecnego) kościoła. Wskutek krótkiej i nagłej choroby umiera w 1930 r. Odtąd pracami na budowie kierują inni, by w końcu przejął i dokończył ją syn Paul Kulik(g). W latach 20-tych ubiegłego wieku Franz i Hedwig Kulig próbowali udać się w podróż do Europy. Jednak zawirowania polityczne okresu międzywojennego w ówczesnej Europie sprawiły, iż czasy w niej były niespokojne – wręcz niebezpieczne. Ostatecznie zrezygnowali z podróży. Wg relacji rodziny – Franz był oddanym, troskliwym i pełnym miłości mężem i ojcem. Był człowiekiem niezwykle religijnym, wprost nie rozstawał się z biblią. Kiedy Jadwiga Kulig dochowała się sporej gromady wnuków i prawnuków, w rodzinie mówiono o niej „starka Kuliska”, ale to chyba jeszcze bardziej spolszczone określenie śląskiego – starka Kulicka . Całe życie wypełniało jej wychowanie dzieci, wnuków i prawnuków. Pracowała na roli, dorywczo trudniąc się krawiectwem. Wskutek nieszczęśliwego wypadku straciła jedną nogę. Dożyła sędziwego wieku i jest do dzisiaj miło i ciepło wspominana przez potomnych. Jadwiga Kulig zmarła w 1963 r. |



14-01-1924 r. Ślub Paula i Marii Kulik(g) z/d Skora Paul Kulik należał do pierwszego pokolenia Kuligów urodzonych na ziemi brazylijskiej. Poślubił Marię Skora, wnuczkę siołkowickiego emigranta – Gregora Skora. Byli rodzicami dziesięciorga dzieci:
14/10/1925 Hedviges Theresa Kulig,
02/10/1927 Longina Kulig,
01/10/1929 Dionizio Gabriel Kulig
27/11/1931 Silvestre Kulig
15/11/1933 Mario Stanislau Kulik,
16/07/1937 Natalia Maria Kulik,
29/04/1939 Celestina Karolina Kulik,
06/05/1942 Nivaldina Kulik
29/07/1944 Palmira Martha Kulik
03/10/1947 Leoni Benigna Kulik
Na zdjęciach; Pięć najmłodszych córek Paula i Marii Kulik(g)




Przypadkowo odkryty, krótki, archiwalny film z 1953 r. udostępniony w sieci przez Paulo Jose de Costa, ukazuje życie w polskich koloniach w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, oraz kultywowanie przez potomków polskich imigrantów tradycji wywiezionych z rodzinnego kraju. Zdjęcia wykonano prawdopodobnie w kolonii Don Pedro II i na pewno w Santa Candida koło Kurytyby. Do tej pory rozpoznano osoby: Pedro Cebolla (Piotr Cebula), Teresa Wosch-Baude, (jest prawnuczką Gregora Wosch i wnuczką Theodora Wosch, który mając 6 lat wyjechał w 1875 r. z Siołkowic do Brazylii), Lukas Baude (Baldy) – syn Jana, prawnuk Simona Baldy, który w 1876 r. wyjechał z Popielowa do Brazylii ), Magdalena Wosch (siostra Teresy), Joae Baude (Jan Baldy), ojciec Lucasa- powozi białymi końmi, Izydor Wosch, Franciszek Hallama (mąż Zofii Wosch), Maria Baude i Regina Baude. Z nazwisk można wnioskować, że są to potomkowie emigrantów Siołkowic, Popielowa i Chróścic. Wkrótce potem autorka blogu historycznego Santa Candidy, Danusia Walesko rozpoznaje swoich dziadków – Marię i Paula Kulik, którzy pełnią rolę starostów podczas Święta Pszenicy, odpowiednik naszych dożynek. Biorąc pod uwagę okres, w którym występowała masowa emigracja z naszych wsi, a więc lata 1875 – 1890 i rok powstania filmu, to można by wysnuć przypuszczenie, że osoby w podeszłym wieku występujące w kadrach tego filmu mogły urodzić się jeszcze w kraju.
Link do filmu.
https://www.youtube.com/watch?v=3-c1jw2TaZ0&t=11
Thereze(Wosch) Baude i Lukas Baude(Baldy) – kulisy powstania filmu po 58 latach – link do reportażu.
https://www.youtube.com/watch?v=0DWRXMnLtfo
Podczas ubiegłorocznych MŚ w piłce nożnej, dziennikarz „Rzeczypospolitej” Michał Kołodziejczyk, relacjonujący dla swej gazety wydarzenia z tej imprezy, spotyka się w Kurytybie z Mario Stanisławem Kulik i jego rodziną. Wrażenia z tego spotkania opublikował na swoim blogu i w formie artykułu w „Rzeczypospolitej”. Linki do bloga i artykułu w gazecie:
http://kolodziejczyk.rp.pl/artykul/399
http://www.rp.pl/artykul/60511,1121243.html
Redaktor M. Kołodziejczyk chyba trochę przejaskrawił wypowiedź p. Mario Kulik o kraju, z którego wywodzą się jego dziadkowie. On sam ma dziś ponad 80 lat i niejedno w swym życiu widział, słyszał i przeżył. Felipe Skora był jego wujkiem, a ks. Fabiano Kachel – kuzynem. Obaj odwiedzili wieś Stare Siołkowice mając świadomość, że jest to miejscowość, z której wywodzą się ich przodkowie. Na wszelki wypadek podpowiadamy, że na skutek położenia geograficznego Górnego Śląska i jego przez wieki zagmatwanej historii, p. Mario który dziś ma obywatelstwo brazylijskie, mógłby na podstawie dokumentów z parafialnego archiwum Siołkowic starać się o obywatelstwo polskie, niemieckie, a gdyby jeszcze przy okazji był dobrym bądź znanym brazylijskim piłkarzem, to zapewne dostałby i czeskie.


Link do filmu:
https://www.youtube.com/watch?t=13&v=AsuYifwf8vA

Przykład kultywowania tradycji przywiezionych przed laty ze Śląska. Do dziś w wielu rodzinach przechowuje się stroje ludowe przekazane im w spadku po przodkach. Stroje te z dumą noszono przy okazji świąt kościelnych, ludowych oraz państwowych. Do dziś niektóre części garderoby nazywane są śląską gwarą np. knepka. Na zdjęciach; z lewej – Belyza Walesko, prawnuczka Paula i Marii Kulik ( z/d Skora) w stroju swojej prababci; z prawej – kobiety z kolonii na Kandydzie w strojach ludowych.
Belyza Walesko należy do czwartego pokolenia urodzonych w Brazylii potomków Obu Franciszków Kulig – ojca i syna. W sieci opublikowała „clip” z piosenką korespondującą niejako z tematem naszych publikacji – historią emigracji. Link do clipu;
https://www.youtube.com/watch?v=EbqC_Wpig5Q
Na uwagę również zasługuje fakt pielęgnowania pięknej tradycji jaka zachowała się do dzisiaj w koloniach zamieszkiwanych przez polskich imigrantów. W okresie Wielkiego Postu, nieliczni już, przede wszystkim starsi mieszkańcy zbierają się w kościołach by odśpiewać „Gorzkie Żale” w języku z kraju skąd przyjechali ich ojce. Starsze pokolenie kultywuje piękny zwyczaj śpiewania podczas spotkań towarzyskich starych, ludowych pieśni i przyśpiewek przywiezionych przed laty przez ich „ojców” z rodzinnego kraju, W tym miejscu należy żywić nadzieję, iż w obliczu wzrastającego ostatnimi czasy poczucia tożsamości narodowej wśród Polonii brazylijskiej, tradycja ta nie zaniknie i dalej będzie kontynuowana.
Linki do filmu „Gorzkie Żale” w kościele w Santa Candida oraz „Polskie kawy” w domu Rosemari Kulik Alberti.
https://www.youtube.com/watch?v=B_OiJV4OIBs
https://www.youtube.com/watch?v=eoza0CsoxKQ&feature=share
oprac. de-sla
Źródła: Internet
– materiały udostępnione przez p. Danusię Marię Walesko, praprawnuczkę siołkowickiego emigranta Franciszka (Franza) Kuliga
– www youtube. com
– archiwum parafialne w Starych Siołkowicach