Amerykanie w Gminie Popielów i w Starych Siołkowicach. Dość wyjątkowe wydarzenie. Pamiętamy niedawną wizytę delegacji miasta Independence w stanie Wisconsin.
Z okazji dożynek powiatowych w Popielowie i podpisania umowy o partnerstwie pomiędzy gminami, amerykańscy goście poznawali okolicę, z której w XIX wieku wyemigrowali ich przodkowie. Pan Vitus Kampa, lider grupy i inicjator współpracy międzykontynentalnej oraz pan Robert Baecker, burmistrz miasta Independence, przed powrotem do USA, udzielili nam obszernego wywiadu. W rozmowie o realiach życia w USA, wrażeniach z pobytu na Opolszczyźnie i pomysłach na aktywne partnerstwo z Gminą Popielów dzielą się z nami ciekawymi spostrzeżeniami.
Artur Wilpert: Na początek proste pytanie. Czy zmiana strefy czasowej na kilkanaście dni jest dla Państwa uciążliwa?
Vitus Kampa: Trzy dni człowiek cierpi. Jest ciągle zmęczony. Trzeba się przestawić. Potem jest już ok.
No to kontynuujmy więc wątek bólu. Czy zawarte partnerstwo pomiędzy Independence i Gminą Popielów może być dla Was uciążliwe?
Robert Baecker: W żadnym wypadku. Cieszymy sie na naszą wspólną przyszłość. Pan Vitus jest tą osobą, która podjęła ciężar przygotowania inicjatywy naszego partnerstwa i związanej z nią logistyki. Współpraca naszych małych ojczyzn stała się faktem, jesteśmy oficjalnie razem no i zaczynamy działać.
Obiegowo mierzymy USA przez pryzmat Nowego Yorku, Florydy czy Hollywood. Teraz dochodzi Independence i bliska nam historia emigracji. Czy dla Panów Europa staje się bliższa i bardziej czytelna dzięki Gminie Popielów?
R.B.: Jest coś takiego. Przylatując do Polski mieliśmy wyobrażenie o Waszym kraju. Ale oczekiwania są później konfrontowane z tym co widzimy i przeżywamy. To co na pierwszym miejscu mnie zaskakuje to zadbana infrastruktura każdego zakątka Waszej okolicy, świadcząca o dobrym wykorzystaniu Waszej sytuacji ekonomicznej. Opowiem o tym po powrocie do domu. Jesteście krajem i regionem postępowym.
A więc czy ten region i my – jego mieszkańcy – jesteśmy zaspokojeniem Waszych oczekiwań?
V.K.: Jestem tutaj po raz trzeci, ale każda wizyta jest niesamowitym odkrywaniem. Przynosi coś nowego i zawsze radosnego. Wsiedliśmy dziś na rowery, pojeźdzliliśmy po okolicy. Zobaczyłem dużo stawów, małych akwenów, gdzie ludzie przychodzą łowić ryby. Można rozbić namiot, przygotować piknik, odpocząć. Coś fantastycznego! Jesteście regionem z dużym obszarem rolno-leśnym. Każdy pobyt tu zaskakuje mnie in plus i daje świetne doświadczenia. Dożynki powiatowe – coś zupełnie dla mnie nowego. Tego trzeba po prostu doświadczyć. Tej Waszej umiejętności bycia w dużej wspólnocie.
R.B.: No negatywnych spraw chyba nie ma u Was. Cennym dla mnie odkryciem była obecność na dożynkach grup zagranicznych, które wnoszą odrobinę swojej obrzędowości i akcentów kulturowych. Model integracji międzynarodowej poprzez partnerstwo z sąsiadami mogę spokojnie uznać za wzorcowy. Jesteście bardzo radosną i poukładaną wspólnotą. Jedna tylko sprawa jest dla mnie męcząca. Dodajecie do piwa za mało lodu (śmiech)! Wasze piwo jest wyśmienite, za to nasze w Wisconsin bardziej zimne!
W Independence dziś nie można chyba mówić o języku polskim jako języku serca. Po prostu nie praktykuje się go już.
V.K.: Nasi dziadkowie, pra, pra, pradziadkowie pochodzili ze Śląska. Nazwiska wielu z nas zdradzają nasze korzenie. Uczymy się na nowo polskich słów i zdań. Choć nie potrafimy mówić po polsku albo po śląsku od urodzenia, nasza emigracyjna tożsamość jest bardzo silna. Dobrą robotę w jej podtrzymywaniu wykonywały zawsze nasze lokalne kościoły.
A właśnie. Jaka była i jest rola wspólnot kościoła w budowaniu tej świadomości historycznej?
R.B.: Ogromna. Bardzo dużo spraw naszej społeczności w Independence dzieje się wokół i przy udziale kościoła. Każdej jesieni organizowany jest polski festiwal – spotkanie pokoleń. Specjały, wypieki, produkty i publikacje przypominają o Polsce i o Śląsku. Mobilizuje to do pogłębiania swoich relacji i wiedzy o przodkach a młodych ludzi inspiruje do świadomego poznawania historii swoich rodzin.
Pan Vitus Kampa jest nam już trochę znany ze swych poprzednich odwiedzin u nas i z korespondencji. Pan Burmistrz gości u nas po raz pierwszy. Musimy to więc wykorzystać i zapytać, czy Independence jest specyficznym, trudnym czy raczej normalnym terenem do pełnienia misji samorządowej? Gdzie w USA byłoby Panu najłatwiej rządzić?
R.B.: Biały Dom byłby najlepszy (śmiech)! Trzeba iść na całego. Ale tak już poważnie, bardzo ważnym aspektem zarządzania kazdą gminą, nie tylko moją, jest filozofia współdziałania z ludźmi. Zarządzanie Independence odbywa się nie tylko przy udziale naszych radnych ale także w sporej mierze poprzez konsultacje z różnymi grupami, podmiotami i wspólnotami. Istnieje wysokie poczucie współodpowiedzialności za jakość życia u nas. To ciągle u nas wygrywa.
Wybory prezydenckie w USA – to wielkie show, którym fascynuje się społeczeństwo Europy. Także my. Czy podobne nastroje panują też u Was?
R.B.: Te wybory mają znaczenie reprezentacyjne dla każdego Amerykanina. Chodzi przecież o to, kto nas będzie reprezentował w świecie. Oczywiście bezpośredniego przełożenia polityki i personaliów Białego Domu na naszą małą gminę i miasto nie ma. Dyskutujemy jednak o kampaniach, kandydatach i o wynikach. Dla nas też jest ważne kto stanie i stoi na czele naszego kraju.
V.K.: Po ostatnich wyborach w USA odczuwam jednak pewną polaryzację społeczeństwa.
Większą niż w ostatnich dziesięcioleciach?
V.K.: Tak. Preferencje polityczne Amerykanów też się zmieniają. Myślę, że jeszcze 20 lat temu takie zwycięstwo, jak Donalda Trumpa w naszym stanie Wisconsin, byłoby niemożliwe. Dziś nazywa się rzeczy bardziej dosłownie, radykalnie. Dobro to jest to, zło to jest tamto, białe jest to a czarne tamto. Ostatnie wybory przyniosły nam całkiem nowe doświadczenia.
R.B.: Jeszcze ok. 15 lat temu dyskutowaliśmy o polityce z większym poszanowaniem poglądów kontrrozmówcy. Bardziej szanowaliśmy jako Stany Zjednoczone różność poglądów. To był lepszy dialog. Dziś brakuje mi w polityce takiej właśnie szerokiej płaszczyzny dyskusji. Polityka rządowa stała się bardziej radykalna. Ale jesteśmy Amerykanami i szanujemy każdy wynik wyborczy.
Najlepszy prezydent USA w ostatnich 50 latach?
V.K.: John F. Kennedy był nadzieją wielu z nas. Niespełnioną przez przedwczesną śmierć. Jednak także wielu ludzi nie chciało zakceptować jego katolicyzmu. Zamach uciął pewną epokę preydentury amerykańskiej.
R.B.: Ronald Reagan pomógł z kolei zatrzymać zapędy komunistycznego reżimu. I to bardzo skutecznie. Na pewno był jednym z wielkich przyjaciół także Was – Polski. Każdy z naszych prezydentów musiał, oprócz spraw i problemów czysto amerykańskich, mierzyć się z realiami ówczesnych światowych proporcji politycznych.
Rozmawiamy tu jako przyjaciele i partnerzy. Czy w Independence istnieją jeszcze inne oficjalne partnerstwa z miastami w USA, Meksyku albo Kanadzie?
R.B.: To nasze pierwsze partnerstwo. Rozmawiałem z Waszym Wójtem i z włodarzami innych miast i gmin. Dostrzegam dużą wagę przywiązywaną do modelu powielanego partnerstwa. Jest to temat, który zabieram ze sobą do domu.
Czy w Independence rozmawiacie dialektem?
R.B.: Język w Independence jest trochę inny niż typowy amerykański. Słychać naleciałości, nie tyle fonetyczne, co gramatyczne, jezyka polskiego i prastarej śląskiej gwary. Na przykład mówimy o nazwisku kobiety z domu – czyli jej panieńskim. Tego nie praktykuje się nigdzie w USA. Złą stroną naszego lokalnego języka jest szybkość mówienia.
Oj, to tak jak w Polsce.
R.B.: Dokładnie tak samo szybko mówimy. Czyli raczej niezrozumiale.
Jakie zadanie ma pełnić podpisane 8 września partnerstwo gmin Popielów i Independence? Mówimy o projekcie na dekadę, dwie, czy zostawiamy temat całkowicie otwarty?
R.B.: Nie chcemy absolutnie tej cennej inicjatywy pozostawić przypadkowi. Mamy już pewne pomysły i wyobrażenia o formule naszej współpracy. Chcielibyśmy położyć nacisk na młode pokolenie – wymianę młodzieży. Młodzi ludzie to przyszłość a jednocześnie odbiorcy historii naszych ojców i praojców. Chcemy przybliżać im historyczną tożsamość.
V.K.: Wiele kontaktów między nami już istnieje. Najważniejsze są żywe, bezpośrednie spotkania. Widzę autentyczną radość w tworzeniu dalszych relacji między naszymi społecznościami.
Czy prawdą jest, że przegląda Pan codziennie naszą stronę www.staresiolkowice.pl?
V.K.: Mało tego. Każdą sobotę przeglądam tam ogłoszenia parafialne i uwielbiam znajdywać w intencjach mszalnych swojsko brzmiące nazwiska: Kampa, Wosch, Reck, Kulig, itd.
Panie Burmistrzu, czy ktoś w tych dniach zastępuje Pana w Ratuszu?
R.B.: Tak. Czyni to mój zastępca i cała Rada Miasta.
Wywiązują się z tej roli?
R.B.: Mam nadzieję. Jutro znów zadzwonię do Urzędu. Muszę tylko obliczyć różnicę czasową, żeby kogoś przypadkiem nie obudzić!
Na zakończenie, Panowie, kilka słów dla naszych mieszkańców i czytelników.
R.B.: Składam ogromne podziękowanie za Waszą umiejętność bycia tak wartościową wspólnotą. Za gościnność na każdym miejscu. Podziwiam Was za wspaniałe cechy – nowe także dla nas Amerykanów. Podpisane oficjalne partnerstwo jest dla nas zaszczytem, nagrodą, zaproszeniem i dobrym zadaniem na przyszłość.
V.K.: Miałem okazję odwiedzić ulicę w Chróścicach, gdzie już w XV wieku mieszkali moi przodkowie. Wielkie przeżycie. Jesteście bliscy naszym sercom przez wspólną historię. Cieszymy się na kolejne spotkania, wizyty i rewizyty. Do zobaczenia!
Dziękuję za rozmowę.